Trzeba bać się tchórzy

Z Władysławem Frasyniukiem, przewodniczącym Unii Wolności, rozmawia Piotr Skura


Opozycja wykorzystała głosowanie nad wotum zaufania dla rządu do brutalnych ataków na przeciwników politycznych i rzucania oskarżeń o agenturalność. Nie przeraziło to Pana?
– Miałem wrażenie, że wracamy do czasów, w których należałoby przeczytać historię Rosji i przypomnieć sobie historię ZSRR. Cała sprawa z Władimirem Ałganowem jest bardzo sprytnie zorganizowaną prowokacją, której ulegają polscy politycy. Mam nawet wrażenie, że jest pewna partia, która wprost reprezentuje interesy Rosji, której chodzi o zdestabilizowanie sytuacji w Polsce. Po raz drugi mamy do czynienia z tą samą prowokacją Ałganowa. Wcześniej tylko nazywało to się sprawą Olina. Nie wolno destabilizować systemu politycznego w Polsce. Politycy nie powinni zastępować służb specjalnych. Także dziennikarze powinni nabrać dystansu i nie szukać winnych inwigilacji Wiesława Kaczmarka. Od tego są służby, by wszystko wyjaśnić, a poseł Kaczmarek powinien się cieszyć, że z najbardziej wiarygodnych źródeł dostał informację, iż jest czysty.

Jak ocenia Pan zachowanie posłów Platformy Obywatelskiej, którzy z radością przyłączyli się do oskarżania wszystkich na prawo i lewo i faktycznie posłuchali prowokacji?
– Widać tu bezinteresowną zawiść. Nie rozumiem tego, bo Platforma szykuje się do odegrania zasadniczej roli w państwie i przejęcia władzy. Powinna więc być partią, która spokojnie patrzy na rzeczywistość i zachowuje się pragmatycznie. Rozchwianie sceny politycznej, demagogia i populizm szkodzić bowiem będą ich rządom. W interesie PO leży więc uspokojenie sytuacji.

Platforma zaczęła używać haseł zarezerwowanych dotąd dla Andrzeja Leppera i Romana Giertycha.
– Chyba mnie to już nie dziwi. Mam wrażenie, że od jakiegoś roku wszystkie partie tzw. prawicowe zabiegają o poparcie słuchaczy Radia Maryja. Język LPR i Samoobrony jest bardzo podobny – to język braku szacunku dla większości społeczeństwa, język populistów. Populiści odwołują się do niechęci, ksenofobii, wrogości wobec obcych i uważają społeczeństwo za głupie.

Niedawno Jan Maria Rokita powiedział w wywiadzie dla „Faktu”, że w Polsce przydałoby się coś w stylu przewrotu majowego z 1926 r. Nie niepokoją Pana takie nawiązania do historii?
– Wiem, co oznacza więzienie, a Jan Rokita nie wie. Rokita nie wygląda na takiego, co chciałby kogokolwiek przewrócić. W więzieniu nauczyłem się, że nie należy bać się tchórza, ale trzeba bać się tłumu tchórzy. Jesteśmy w przededniu wybuchu emocji, które wywołują niekontrolowaną reakcję, a tłum na ulicy ze strachu zadepcze i zabije. To niebezpieczna sytuacja.

W piątkowej rozgrywce stawką było dobro państwa. W tę szkodliwą grę zaangażowała się nawet Platforma. Dlaczego?
– To było starcie o słupki w sondażach opinii publicznej, żerowanie na sensacji, poczuciu zagrożenia, zdrady narodowej. Moim zdaniem, Ałganow z Putinem otwierają szampana i cieszą się, zacierają ręce, bo udała im się prosta prowokacja.

Czy nie pojawiła się konieczność porozumienia sił demokratycznych, które sprzeciwiłyby się tak gwałtownej radykalizacji klasy politycznej?
– To jest populizm antydemokratyczny, obecny na polskiej scenie politycznej od dłuższego czasu. Ostatnio przeczytałem wypowiedź pewnego politologa litewskiego, komentującego pomysł okręgów jednomandatowych, które zamierza tam wprowadzić mający rosyjskie pochodzenie zwycięzca pierwszej tury wyborów do parlamentu Litwy. Politolog stwierdził wprost, że okręgi jednomandatowe zagrażają demokracji.

W Polsce taki pomysł forsuje PO…
– Jesteśmy w momencie, gdy głos powinny zabrać przede wszystkim autorytety, a nie politycy. Chodzi mi np. o Tadeusza Mazowieckiego, hierarchów „nowoczesnego” Kościoła, ludzi nauki, rektorów wyższych uczelni, którzy powinni wstrząsnąć opinią publiczną.

Dziękuję za rozmowę.