Walka o dusze i umysły

Z Władysławem Frasyniukiem, b. działaczem „Solidarności” oraz b. szefem Unii Wolności, rozmawia Jan Złotorowicz

Pan protestował i strajkował niezliczoną ilość razy. Czy lekarze obrali dobrą strategię swojego protestu?
– Ja zacznę od tego, że zupełnie po ludzku rozumiem ich walkę. Słowa, które padają ze strony rządzących, są albo obraźliwe, albo mają lekarzy przestraszyć. Wszystko, co teraz słyszę z ust członków rządu, już słyszałem gdzieś na jesieni 1981 roku. Wtedy, gdy to usłyszeliśmy, wyciągnęliśmy w naszym regionie pieniądze i zrobiliśmy instrukcję na wypadek stanu wojennego. Jakbym był dziś działaczem związku lekarzy, to pewnie tak samo bym zaczął analizować słowa ministra spraw wewnętrznych. No i korzystając z okazji, jako stary „kryminalista” i rewolucjonista, apeluję do lekarzy: nie głodujcie. Nie dość, że państwo chce was zniszczyć i upokorzyć, to jeszcze sami pozbawiacie się sił i zdrowia. No i nie dajcie wpuścić się w ten kanał, nie dajcie zrobić z siebie wrogów publicznych. Jak media piszą o ewakuacji ze szpitala, to brzmi to jak język wojny.

Prorządowe media w ogóle bardzo ostro atakują lekarzy.
– To, niestety, prawda. A na to nakłada się to, co opowiadają Kaczyński, Dorn, czy Kaczmarek. Atmosfera jest taka, jakby szykowali jakąś akcję o charakterze militarnym. Nie zdziwiłbym się. Jak zaczynał się Komitet Obrony Robotników, też były akcje „brania w kamasze” – władza powoływała specjalne kompanie wojskowe, do których wcielano opozycjonistów. Może ta władza nie wprowadzi stanu wojennego, bo pewnie byłoby jeszcze większe zamieszanie niż to, jakie mieliśmy po 13 grudnia, ale coś chyba szykują.

Czy lekarze mają szanse wygrać? O ile pielęgniarki zaskoczyły rządzących, to zdają się zawsze być o krok do przodu przed lekarzami.
– Rzeczywiście pielęgniarki są w o wiele lepszej sytuacji niż lekarze. Kaczyński przegrał atakując je nie jako zawód, czy działaczki, a jako kobiety. To był błąd. Ale błędem jest też ignorowanie lekarzy. Po raz pierwszy mamy taką sytuację, że związki lekarskie chcą rozmawiać o ważnych, systemowych zmianach w służbie zdrowia, o których nikt wcześniej nie chciał rozmawiać. A władza nie chce siadać do dialogu.

Dlaczego?
– Bo mają kompleksy. Oni zamiast demokracji chcieliby mieć w Polsce władzę familijną. To są ludzie, którzy sami powinni udać się do lekarza. Ich kompleksów nie leczy się poprzez działalność publiczną, a właśnie w lekarskim gabinecie. To jest taka tęsknota za autorytarnymi formami rządzenia. Im naprawdę demokracja przeszkadza, bo zmusza do szukania kompromisu. Dla nich kompromis to porażka. A na całym świecie kompromis to podstawa polityki. Kompromis był też podstawą budowy wolnego państwa w Polsce.

Konflikt władzy z lekarzami ciągle narasta. Jak to się skończy?
– Kaczyński cały czas liczy na to, że przetrzyma – albo złamie protest, albo zmusi lekarzy do uległości. Siłowe rozwiązanie będzie porażką, bo odwrócą się od niego wszyscy, nawet i „Solidarność”, która teraz milczy i ewidentnie nie wie, jak się zachować. Kaczyński będzie więc grał na czas tak długo, jak długo nie zmienią się nastroje społeczne. On wyraźnie chce nastawić opinię społeczną przeciw lekarzom. To jest realna gra, bo każdy z nas stoi po stronie lekarzy tak długo, jak długo sam nie będzie potrzebował pomocy lekarskiej. Ja już słyszę takie głosy od znajomych, że ktoś się zgłosił na zabieg, a słyszy: „nic z tego, bo jest protest”. Człowiek myśli wtedy: „kurczę, popierałem, a teraz mnie to dotyka”.

Co mają zrobić lekarze, żeby nie stracić ludzkiej sympatii?
– Lekarze nie mogą unikać dobrego kontaktu z pacjentami. Powinni eliminować wszelkie takie sygnały, że ktoś nie uzyskał pomocy lekarskiej, bo trwa strajk. To jest najważniejsze. Toczy się walka o dusze i umysły polskiego społeczeństwa. Jeśli lekarze przegrają tę walkę, to przegrają wszystko. Dlatego muszą pokazać, że nie zostawią ludzi bez niezbędnej pomocy lekarskiej.

Dziękuję za rozmowę.