Rządy ludu – jak funkcjonuje demokracja bezpośrednia w Szwajcarii

W 2004 roku przeciętny Szwajcar szedł do urn cztery, a w niektórych kantonach pięć razy. Musiał zdecydować, czy chce reformy wojska, czy urząd pocztowy powinien być w każdej, nawet najmniejszej miejscowości, czy umysłowo chorym przestępcom należy wymierzać karę dożywocia, albo czy należy podwyższyć VAT i dochody z tego tytułu przekazać kasom emerytalnym i inwalidzkim.

Głosował także nad szeregiem kwestii lokalnych, np. czy na danym terenie postawić nowy budynek, czy zasadzić drzewa albo czy pozwolić, by radni jego gminy wzięli kredyt na sfinansowanie nowej inwestycji. W sumie mieszkańcy każdego kantonu rozstrzygnęli w ciągu całego roku kilkanaście różnych kwestii publicznych. Ten rok nie będzie inny. Na decyzję Szwajcarów czekają kolejne 53 sprawy, obecnie przechodzące różne etapy procedury legislacyjnej. A na szczeblu lokalnym jest ich dużo więcej. Tak działa jedyna na świecie demokracja bezpośrednia.

Powód do dumy

Szwajcaria kojarzy nam się z górami, czekoladą, zegarkami i bankami. Zdanie samych Szwajcarów jest nieco inne. Amerykański socjolog, Carol Schmid, przeprowadził wśród nich sondaż, w którym mieli udzielić dowolnej odpowiedzi na pytanie, co jest dla nich powodem do dumy. Niektórzy mówili, że piękne góry, inni, że dobrobyt, jednak zdecydowana większość – 70 procent – była zadziwiająco jednomyślna: system polityczny. Jeśli zapytamy Szwajcarów dlaczego, najczęściej usłyszymy odpowiedź: bo system to my. – Gdy mi się coś nie podoba, wiem, że mogę to zmienić – mówi Marc, 28-letni pracownik banku z Zurichu. – Najważniejsze jest przekonanie, że jeśli tylko będę chciał, w każdej chwili mogę wyjść z własnym pomysłem i spróbować wprowadzić go w całym kraju. Tutaj każdy może być politykiem.

I rzeczywiście jest – głosując tak często i decydując o tylu sprawach, każdy obywatel Szwajcarii staje się w pewnym sensie członkiem parlamentu. Żeby zrozumieć ten fenomen, trzeba sięgnąć do historii. Wyłanianie się organizacji państwowej starożytnych Retów i celtyckich Helwetów następowało od dołu – najpierw, ze względu na wspólne interesy, łączyły się niewielkie wspólnoty lokalne. Z czasem tworzyły one szersze i lepiej zorganizowane związki, a następnie samodzielne jednostki polityczne – kantony. Był to proces odwrotny do innych krajów europejskich, gdzie nowożytne państwo narodowe powstało wskutek odgórnej centralizacji i umacniania się władzy monarszej.

Jednak najważniejszy wydaje się fakt, że u podłoża państwa szwajcarskiego legła obrona wolności. 1 sierpnia 1291 roku trzy kantony, Uri, Schwyz i Unterwalden, zawarły sojusz, by wspólnie bronić przed Habsburgami uzyskanych od cesarstwa swobód i przywilejów. Mieszkańcy tych rejonów przyrzekli sobie pomoc w ich zachowaniu i przeciwstawieniu się wszelkim próbom rozstrzygania ich spraw przez siły zewnętrzne. Należy podkreślić, że chodziło przede wszystkim o wolność osobistą zwykłych ludzi – górali, pasterzy, rolników – co już samo w sobie stanowiło w ówczesnej Europie kuriozum. Od tamtej pory Szwajcarzy byli przyzwyczajeni, że sami o sobie decydują.

Dobrze zilustruje to jeden przykład. Gdy Napoleon rozpoczął w 1798 roku okupację Szwajcarii, dał jej mieszkańcom konstytucję. Jej przepisy były bardzo demokratyczne, gwarantowały Helwetom ich prawa i wolności, wprowadzały wiele postępowych rozwiązań, słowem, były dla nich korzystne. Szwajcarzy chwycili jednak za broń i kraj pogrążył się w trwającej kilka lat wojnie. W końcu Napoleon zmienił taktykę. Nowa ustawa zasadnicza powstała w wyniku społecznych konsultacji oraz została poddana pod głosowanie. Szwajcarzy przyjęli konstytucję, w kraju zapanował spokój, a okupacja francuska była później nie najgorzej wspominana.

Do drugiej połowy XIX stulecia Szwajcarzy nie byli jednym narodem. Ich państwo stanowiło twór złożony z dużej liczby niewielkich społeczności, różniących się pod względem etnicznym, językowym i religijnym, które łączyła jedynie geopolityczna konieczność – same były za słabe, aby zapewnić przetrwanie sobie i swoim unikatowym prawom. Takie państwa jednak, jak uczy historia, najczęściej nie wytrzymują próby czasu, ulegając ostatecznie rozbiciu. To, że Szwajcarii udało się stać jednym narodem i mocno zakotwiczyć w gronie państw, jest zasługą jej instytucji politycznych. Bezpośredni udział ludzi w podejmowaniu decyzji, społeczna konsultacja we wszystkich ważnych sprawach, zachowanie największej części władzy w gestii lokalnych wspólnot – to nie tylko jedna z opcji ustrojowych, jaką Szwajcaria sobie wybrała, albo jaką narzucił jej historyczny zbieg okoliczności. Te zasady to sama Szwajcaria.

Gazety bez polityków

Jeśli weźmiemy do ręki szwajcarską gazetę, rzuci się w oczy jedna cecha, która odróżni ją od gazety innego, europejskiego kraju. Tamta przede wszystkim informuje czytelników, że „prezydent powiedział…”, „premier złożył wizytę…”, „zdaniem ministra…” itd., itp. Nie ma wydania, w którym nie pojawiłoby się zdjęcie któregoś z prominentnych polityków. Jeśli omawiane są problemy społeczne, to najczęściej z perspektywy toczącej się o nich dyskusji wśród rządzących i opozycyjnych elit. W Szwajcarii natomiast możemy przeglądać pierwsze strony największych gazet, wiele dni pod rząd i nie znaleźć nazwiska ani prezydenta, ani któregoś ministra. Wielu Szwajcarów nawet nie potrafiłoby powiedzieć, kto sprawuje obecnie najważniejsze urzędy w państwie. Mniej jest bowiem ważne, co powie na dany temat taki czy inny polityk, bo decyzja często należy nie do niego, lecz do obywateli. Gazety są po to, by rzetelnie przedstawić  problem, powiedzieć o co chodzi, by mogli wyrobić sobie własne zdanie i podjąć decyzję.

A do podejmowania decyzji mają kilka instrumentów. Referendum obowiązkowe obejmuje wszelkie zmiany w konstytucji oraz członkostwo kraju w niektórych organizacjach międzynarodowych. Dużo szersze jest referendum opcjonalne, które może dotyczyć każdej ustawy, bądź poprawki do ustawy, jaką uchwali parlament. Jeśli jest grupa obywateli niezadowolonych z nowego prawa, wystarczy, że zbierze 50 tysięcy podpisów, by musiało ono zostać poddane pod głosowanie w całym kraju. Akt parlamentu czeka 100 dni, zanim zostanie wprowadzony w życie, by dać każdemu szansę na zebranie podpisów i zakwestionowanie go. Jest jeszcze trzecia droga – inicjatywa ludowa. Pozwala ona grupie obywateli na przedstawienie własnego projektu nowego prawa. Wymogiem jest zebranie 100 tysięcy podpisów. Dzięki tym narzędziom aktywność zwykłych obywateli nie ogranicza się, jak w pozostałych krajach, do wybrania raz na kilka lat swoich przedstawicieli, ale oznacza rzeczywisty, codzienny udział w rządzeniu państwem.

Klucz do sukcesu

Samo decydowanie nie jest najważniejsze. Fakt, że wszystko może zostać poddane pod głosowanie sprawia, że parlament głównie dba o to, by ustawy brały pod uwagę interesy wielu grup społecznych, a rozwiązanie satysfakcjonowało jak najwięcej obywateli. Jednak to, co ma najistotniejsze znaczenie dla życia politycznego kraju, to kampania przed głosowaniem. To, że ludzie chodzą do urn co kilka miesięcy sprawia, że toczy się ona w Szwajcarii cały czas. Kiedykolwiek byśmy nie odwiedzili tego kraju, możemy być pewni, że na ulicach zawsze zobaczymy plakaty agitujące w jakiejś sprawie, porozrzucane ulotki oraz reklamy wyborcze w prasie. Jednak nie jest to taka kampania, jaką znamy z naszego „podwórka”. Także i tutaj można znaleźć parę ciekawych różnic.

Jakiś czas temu miałem okazję obserwować kampanię przed referendum w Genewie. Mieszkańcy miasta musieli podjąć decyzję bodajże w dziewięciu różnych sprawach. Sposób jej prowadzenia wywarł na mnie duże wrażenie. W Szwajcarii kampanie zazwyczaj dotyczą konkretnych problemów i z tego powodu muszą być debatami o tych sprawach. Debatami prowadzonymi na ulicach, w pubach, kawiarniach, pracy, szkole. Nawet nie w telewizji, gdyż kampanie telewizyjne są zakazane. I tu chyba tkwi klucz do zrozumienia kultury politycznej Szwajcarii. Najpierw trzeba wyjść do ludzi, rozmawiać z nimi i przekonywać, żeby zebrać podpisy pod projektem referendum. Potem to samo, gdy toczy się już kampania przed głosowaniem. Plakaty są tylko środkiem pomocniczym, liczy się bezpośrednia argumentacja.

Od połowy XIX wieku, kiedy wprowadzono obecne rozwiązania ustrojowe, Szwajcaria przekształciła się z zacofanego, biednego narodu górali i rolników w społeczeństwo cieszące się niespotykanym w świecie dobrobytem. Życie polityczne należy tam do najbardziej uczciwych, przejrzystych i najmniej skorumpowanych na świecie. Nie ma bowiem potrzeby przekupywać polityków w kraju, w którym decyzję najczęściej podejmuje cały naród. Trudno uwierzyć np. w to, że bardzo słabo rozwinięty jest tam lobbing. Lobbuje się bowiem zwykłych ludzi, a temu służą po prostu kampanie wyborcze.

To, co szczególnie rzuciło mi się w oczy, gdy obserwowałem przebieg referendum w Genewie, to całkowita neutralność władz. Każdy mieszkaniec miasta otrzymał od rady kantonu broszurę. Pierwsza jej część miała charakter czysto informacyjny, prezentujący zagadnienia, które miały być poddane pod głosowanie. Na następnych stronach każde ugrupowanie polityczne przedstawiało i uzasadniało własne stanowisko. Na końcu znajdowała się tabela, pokazująca, która partia jest na „tak”, a która na „nie” w danej kwestii. Żadnej propagandy, czysty obiektywizm. Takiej postawy można życzyć naszym rządzącym, zwłaszcza, że czeka nas wkrótce niezwykle ważne referendum w sprawie konstytucji europejskiej. Rozstrzygnięcie powinno należeć tylko do obywateli, a zadaniem rządu jest dostarczenie im jak najszerszej informacji. Przykład Szwajcarii uczy, że nie należy obawiać się pozostawiania decyzji w sprawach publicznych ludziom. W końcu to my wiemy najlepiej, co jest dla nas najważniejsze i czego potrzebujemy, by żyło nam się dobrze.