Kieres musi odejść

Prof. Leon Kieres musi odejść. Przeprowadzona przez prezesa Instytutu Pamięci Narodowej i Kolegium IPN dzika lustracja o. Konrada Hejmy przelała czarę karygodnych błędów Kieresa. Szef instytutu po raz kolejny ominął prawo. Zrobił to po to, żeby podlizać się sejmowej prawicy i tym samym zwiększyć swoje szanse w głosowaniu nad wyborem na następną kadencję w IPN.

Nie chcemy przesądzać o winie o. Hejmy – dominikanina i rzymskiego korespondenta Radia Maryja. Nie wiemy, czy rzeczywiście robił to, o co go oskarża Kieres. Jesteśmy natomiast przekonani, że każda instytucja państwowa – w tym IPN – ma obowiązek działać wyłącznie na podstawie obowiązującego prawa. Ustawa regulująca działanie instytutu nie daje tymczasem ani jego prezesowi, ani kolegium uprawnień do lustrowania kogokolwiek. Takie prawo przysługuje tylko sądowi lustracyjnemu badającemu każdą sprawę na wniosek rzecznika interesu publicznego. A i to dotyczy jedynie wybranych grup obywateli – w tym m.in. prezydenta, premiera, posłów, senatorów, ministrów i wyższych urzędników państwowych. O. Hejmo nie pełnił żadnego z tych urzędów.

IPN nie może też dowolnie ujawniać nazwisk tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Przechowywane w swoich archiwach akta ma prawo udostępniać jedynie historykom, dziennikarzom – pod wieloma ograniczeniami – i pokrzywdzonym, którzy mogą zażądać ujawnienia im nazwisk donoszących TW.

Zlustrowanemu w środę dominikaninowi nie pozwolono ustosunkować się do zgromadzonych w jego sprawie materiałów. Nie dano mu więc prawa do obrony. Kieres i członkowie kolegium nie spytali go nawet, czy przyznaje się do winy. Trudno powiedzieć, na czym miały polegać konkretnie kontakty o. Hajmy z SB. Jeden z członków kolegium ujawnił bowiem, że korespondent Radia Maryja nie był tajnym współpracownikiem – nie podpisał żadnej lojalki – lecz jedynie kontaktem operacyjnym. Krakowski historyk IPN mający wgląd do akt stwierdził natomiast, że informacje przekazywane SB miały charakter plotkarski.

Dzika lustracja była najprawdopodobniej próbą wyjścia z twarzą z kompromitującej gafy, jaką strzelił niedawno prezes IPN. Na fali żałoby po śmierci Jana Pawła II Kieres nagle oznajmił dziennikarzom, że w archiwach znajdują się materiały na wysokiego rangą duchownego, który miał donosić na papieża. Prezes zabawił się nawet w detektywa-amatora i po odsłuchaniu taśm z nagranym głosem agenta rozszyfrował jego nazwisko. Szybko pojawiły się plotki, o kogo może chodzić. Padały nazwiska różnych duchownych, najczęściej ks. Mieczysława M., bliskiego przyjaciela Karola Wojtyły. Kieres – pytany przez dziennikarzy – nie chciał ani tego potwierdzić, ani zaprzeczyć. Dopiero przyciśnięty do muru i pod presją publicznej krytyki oznajmił, że nie chodzi o Mieczysława M. W mediach pojawiły się komentarze, iż nadgorliwość Kieresa ma ścisły związek z jego kandydowaniem na drugą kadencję w IPN. Kiedy sprawa zaczęła coraz bardziej śmierdzieć, zebrało się Kolegium IPN, które wraz z Kieresem ujawniło nazwisko o. Hejmy.

W posiedzeniu kolegium wziął udział prowincjał dominikanów o. Maciej Zięba, któremu pokazano teczkę jego podwładnego. Ani Kieres, ani przewodniczący kolegium Sławomir Radoń nie poinformowali, na jakiej podstawie to zrobili. Ustawa o IPN nie pozwala przecież udostępniać jednemu obywatelowi teczki drugiego, nawet jeżeli ten jest jego podwładnym. Każdy może otrzymać tylko swoją teczkę, a i to pod warunkiem przysługiwania mu statusu pokrzywdzonego.

Stosowanie się do reguł prawnych i procedur nie jest zresztą najmocniejszą stroną kierownictwa IPN. Generalna inspektor ochrony danych osobowych (GIODO) prof. Ewa Kulesza zawiadomiła tydzień temu prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Kieresa. Prezes IPN wielokrotnie złamał ustawę o ochronie danych osobowych, m.in. poprzez niezgłoszenie do GIODO zbiorów danych osobowych, niezabezpieczenie ich przed kopiowaniem i dostępem osób nieuprawnionych. Za niedopełnienie obowiązków służbowych Kieresowi grozi nawet kara 2 lat więzienia. W jednym z wystąpień sejmowych Ewa Kulesza poinformowała, że kierownictwo IPN doskonale zdawało sobie sprawę z karygodnego łamania przepisów, ale tolerowało to w imię polityki polegającej na maksymalnym rozszerzeniu dostępów do archiwów.

Kontrolę w IPN GIODO zarządziła po wycieku z instytucji kierowanej przez Kieresa tzw. listy Wildsteina. Po upublicznieniu jej w Internecie Polskę ogarnął szał lustracyjny, a o współpracę z byłą bezpieką oskarżono wiele niewinnych osób. IPN zasypały tysiące wniosków o udostępnienie teczek przez ludzi, którzy nagle stanęli pod pręgierzem opinii publicznej zmuszeni udowodnić swoją niewinność. Mieli mniej szczęścia od znajomych pracowników i członków Kolegium IPN, którzy mogli liczyć na natychmiastowe zlustrowanie i upublicznienie tego w mediach. W szczytowym momencie skandalu Kieres musiał z mównicy sejmowej przeprosić wszystkich poszkodowanych przeciekiem z IPN.

Do wszystkich tych zarzutów należy dołączyć politykę instytutu polegającą na obrzydzaniu niemal wszystkiego, co łączy się z PRL-em i jednostronne przedstawianie 45 lat dziejów Polski Ludowej. Instytucję kierowaną przez Kieresa kompromitują też kosztowne śledztwa historyczne, które po kilku latach umarzane są przez sowicie opłacanych prokuratorów, np. z powodu śmierci podejrzanych Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera.
Kieres musi odejść.


Czytać ustawy
Prof. Leon Kieres, podając opinii publicznej nazwisko osoby, która w latach 80. miała informować SB o Karolu Wojtyle, zlekceważył ustawę o IPN – uważa prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jego zdaniem, w żadnym punkcie ustawy o IPN nie jest napisane, że prezes może „ni stąd, ni zowąd, na podstawie danych odnalezionych w instytucie, powiedzieć ten jest taki, a ten taki”. – Obawiam się, że także Kolegium IPN przekroczyło swoje uprawnienia, ponieważ ustawa wyraźnie mówi o tym, co należy do kolegium – nie należy do niego rozstrzyganie spraw indywidualnych – powiedział prof. Hołda.

Prof. Hołda dodał, że organy państwowe, jakimi są IPN i jego prezes, powinne pamiętać, że są związani prawem. – A oni chyba o tym zapominają. Jak ktoś nie ma sumienia, to niech czyta ustawy – podkreślił. (B, PAP)


Zamknąć teczki
Przedwczoraj, w artykule „Zamknąć teczki” pisaliśmy: „Kilka miesięcy po wycieku z IPN tzw. listy Wildsteina i opublikowaniu jej w Internecie dzika lustracja rozlała się na cały kraj. Ludzie lustrują się na klatkach schodowych, w urzędach, redakcjach i na uniwersytetach. Podejrzenia współpracy z SB padają na historycznych działaczy »Solidarności«, polityków, aktorów, duchownych. (…) Coraz więcej osób staje się ofiarami publicznego linczu przed udowodnieniem im winy. Klimat polowania na czarownice wykorzystywany jest w walce politycznej. Na dodatek spiralę nakręcają szukające sensacji media. (…) To, co dzieje się obecnie, jeszcze dobitniej pokazuje, że mieliśmy rację. Zamknięcie teczek to jedyna metoda, by przerwać lustracyjny obłęd”.